zielony smutas (failed)
Kilka dni temu podjelam decyzje - bede na surowym w 100%. Bede jak Viktoria Boutenko pila zielone soki! Cera mi sie wygladzi, oczy rozpromienia i cala bede swietlista jak jarzeniowka firmy OSRAM.
Bede jak Viktoria, tylko bez gesiej skorki na dzwiek slowa 'fotosynteza". Rowniez bez naduzywania slowa "cudowny", poniewaz ten przymiotnik wystepuje u mnie najczesciej w zestawieniu "cudownie, ze moge wreszcie zdjac te szpilki!", badz "cudownie, ze on juz sie zamknal! " ale jak do tej pory nic w stylu "och! jaki cudowny chlorofil!"
No w kazdym razie, postanowilam byc 100% raw.
Przynajmniej przez tydzien.
Schody zaczely sie w poniedzialek, poniewaz poniedzialek wybralam sobie takze jako dzien zatytuowany " W poszukiwaniu LADNEGO chleba". Normalnie nie jem chleba i generalnie jest mi wszystko jedno czy jest ladny, czy moze mniej...no ale przeciez robie zdjecie do magazynu. Magazyn jest ladny i ma stajla, wiec nie moge tam machnach Baltonowskiego na ceracie. Choc jak teraz o tym mysle, to wcale nie jest taki zly pomysl. Byloby wintydz i hipstersko i nie musialabym przez trzy dni z rzedu zatykac sie pieczywem, pod pretekstem fotogenicznego nadgryzienia kromki. Za duzy gryz, za maly gryz, za gruba kromka, a w ogole to nie ta kromka, tylko inna. Zjedzmy te, przeciez mopsu nie dam, bo mopsu nie moze jest nic co zawiera kakao.Szit i faken. I tak minely mi trzy dni i juz wczoraj myslalam, ze wreszcie bede mogla rozpoczac moj eksperyment i nadawac w ekstazie, jak to zaczynam wygladac jak z fotoszopa.
I CO? I przegladajac zdjecia okazalo sie, ze zapomnialam BANANOW. Banan - kluczowa rzecz, to wiadomo. Adam Malysz jadal przeciez kanapki z banem i dzieki temu skakal dalej niz widzial. To prawie tak samo jak ja, gdy dalej niz widzialam zarzygalam kiedys Plac Czerwony (co bylo efektem ubocznym kocich lbow, upalu, bananow z kawiorem. Czy usprawiedliwia mnie to, ze kawior wygladal jak dzem?)
No w kazdym razie wyszlo na to, ze jeszcze NIE ukonczylam zdjec do felietonu (oczekiwanie na akceptacje redakcyjna to bylo bardzo dlugie 24 godziny. Juz wyobrazalam sobie jak zastepczyni maci naczelnej probuje w milych, acz jednoznacznie pozbawiajacych mnie zludzen slowach poinformowac, ze jestem beznadziejna i ze mam napisac od poczatku, ale ladniej. A ja nie wiem co znaczy ladniej, bo cala energie spozytkowalam na ten cholerny ladny chleb i zebym byla dowcipna, sensowna i wiarygodna, ze wiem o czym pisze. A wszystko w 3000 znakow.
I ze cala para poszla w gwizdek, naopowiadalam, ze wrzesniowy numer Kukbuka jest "moj" - ja na okladce i ja w sniadaniowym felietonie..
Poza tym przerazona wyslaniem do redakcji zdjecia raw-paszy bez bananow, wyslalam rozpaczliwa note w stylu ukamieniowawczo-samobiczujacym oraz 'czy mam jeszcze czas na banana??"
Na szczescie okazalo sie, ze redakcja nie tylko daje mi czas na banana, ale takze wyraza aprobate dla felietonu. Poporstu redakcja (ta czesc odpowiedzialna za kontakt ze mna, czyli nieogarnieta poczatkujaca blogerka) jest na Openerze i nie czuje potrzeby bycia podlaczona do skrzynki mejlowej permanentnie. Co ja bardzo rozumiem i sama czesto czynie.
Zatem wracajac do zielonych smutasiuow, czyli green smoothie - poniewaz ciagle nie zrobilam zdjec, a chalka sama sie nie zje (Fejsbuk sam sie nie przejrzy), przez najblizsze dwa dni pewnie ciagle bede jadla pieczywo wieczorowa pora . Albo i nawet przez trzy.
A w sobote mam sesje na okladke Kukbuka, co oznacza, ze pewnie zjem im kawalek scenografii, rujnujac tym samym swoj wizerunek raw-weganki;)
Czyli wychodzi na to, ze Wyzwanie Smutasia przyjme na klate dopiero od nastepnego poniedzialku. Bede nadawac.
Bede jak Viktoria, tylko bez gesiej skorki na dzwiek slowa 'fotosynteza". Rowniez bez naduzywania slowa "cudowny", poniewaz ten przymiotnik wystepuje u mnie najczesciej w zestawieniu "cudownie, ze moge wreszcie zdjac te szpilki!", badz "cudownie, ze on juz sie zamknal! " ale jak do tej pory nic w stylu "och! jaki cudowny chlorofil!"
No w kazdym razie, postanowilam byc 100% raw.
Przynajmniej przez tydzien.
Schody zaczely sie w poniedzialek, poniewaz poniedzialek wybralam sobie takze jako dzien zatytuowany " W poszukiwaniu LADNEGO chleba". Normalnie nie jem chleba i generalnie jest mi wszystko jedno czy jest ladny, czy moze mniej...no ale przeciez robie zdjecie do magazynu. Magazyn jest ladny i ma stajla, wiec nie moge tam machnach Baltonowskiego na ceracie. Choc jak teraz o tym mysle, to wcale nie jest taki zly pomysl. Byloby wintydz i hipstersko i nie musialabym przez trzy dni z rzedu zatykac sie pieczywem, pod pretekstem fotogenicznego nadgryzienia kromki. Za duzy gryz, za maly gryz, za gruba kromka, a w ogole to nie ta kromka, tylko inna. Zjedzmy te, przeciez mopsu nie dam, bo mopsu nie moze jest nic co zawiera kakao.Szit i faken. I tak minely mi trzy dni i juz wczoraj myslalam, ze wreszcie bede mogla rozpoczac moj eksperyment i nadawac w ekstazie, jak to zaczynam wygladac jak z fotoszopa.
I CO? I przegladajac zdjecia okazalo sie, ze zapomnialam BANANOW. Banan - kluczowa rzecz, to wiadomo. Adam Malysz jadal przeciez kanapki z banem i dzieki temu skakal dalej niz widzial. To prawie tak samo jak ja, gdy dalej niz widzialam zarzygalam kiedys Plac Czerwony (co bylo efektem ubocznym kocich lbow, upalu, bananow z kawiorem. Czy usprawiedliwia mnie to, ze kawior wygladal jak dzem?)
No w kazdym razie wyszlo na to, ze jeszcze NIE ukonczylam zdjec do felietonu (oczekiwanie na akceptacje redakcyjna to bylo bardzo dlugie 24 godziny. Juz wyobrazalam sobie jak zastepczyni maci naczelnej probuje w milych, acz jednoznacznie pozbawiajacych mnie zludzen slowach poinformowac, ze jestem beznadziejna i ze mam napisac od poczatku, ale ladniej. A ja nie wiem co znaczy ladniej, bo cala energie spozytkowalam na ten cholerny ladny chleb i zebym byla dowcipna, sensowna i wiarygodna, ze wiem o czym pisze. A wszystko w 3000 znakow.
I ze cala para poszla w gwizdek, naopowiadalam, ze wrzesniowy numer Kukbuka jest "moj" - ja na okladce i ja w sniadaniowym felietonie..
Poza tym przerazona wyslaniem do redakcji zdjecia raw-paszy bez bananow, wyslalam rozpaczliwa note w stylu ukamieniowawczo-samobiczujacym oraz 'czy mam jeszcze czas na banana??"
Na szczescie okazalo sie, ze redakcja nie tylko daje mi czas na banana, ale takze wyraza aprobate dla felietonu. Poporstu redakcja (ta czesc odpowiedzialna za kontakt ze mna, czyli nieogarnieta poczatkujaca blogerka) jest na Openerze i nie czuje potrzeby bycia podlaczona do skrzynki mejlowej permanentnie. Co ja bardzo rozumiem i sama czesto czynie.
Zatem wracajac do zielonych smutasiuow, czyli green smoothie - poniewaz ciagle nie zrobilam zdjec, a chalka sama sie nie zje (Fejsbuk sam sie nie przejrzy), przez najblizsze dwa dni pewnie ciagle bede jadla pieczywo wieczorowa pora . Albo i nawet przez trzy.
A w sobote mam sesje na okladke Kukbuka, co oznacza, ze pewnie zjem im kawalek scenografii, rujnujac tym samym swoj wizerunek raw-weganki;)
Czyli wychodzi na to, ze Wyzwanie Smutasia przyjme na klate dopiero od nastepnego poniedzialku. Bede nadawac.
0 komentarze:
Prześlij komentarz