piątek, 13 września 2013

" S'ils n'ont pas de pain, qu'ils mangent de la brioche!". Albo KINłA niech żra! Kinła ma duzo bialka!

Własciwie to zaczęło sie od paczki quinoa zalegającej od paru miesięcy na półce w spizarni.
Kupiłam, bo podobała mi sie nazwa(!). "Jadam quinoa" brzmi tak eko-świadomie i od razu czuc zapach lepszego świata (zakladając, że wiemy jak to sie wymawia;) ). No w kazdym razie bardziej intrygujaco niż "jadłam pęczak na obiad";)
Przypomniałam sobie o niej zupełnie nieoczekiwanie, przygladając się w siłowni mezczyznie, któremu najwyrazniej, ktoś, gdzieś, kiedyś powiedział "stary mozesz byc kim zechcesz". I ten, z niewyjaśnionych przyczyn, postanowił zostac CHMURA. Nie wiem gdzie sie konczyło ramie, a zaczynał kark. Nie wspominając juz o głowie. W ogóle obserwacje na siłowni prowadzą moje myśli na manowce.
Wracając do naszych baranow, czyli kinła.
Ta prostą(?) metoda skojarzen dotarłam do mojego samotnego kinła. Kinła = duzo bialka. Dużo białka = miesnie maja pożywke = człowiek chmura. Badz człowiek-huba. Nie żebym chciala byc huba, ale nie ma sie co czarowac, miesnie SA niezbedne i wyglądają ładniej, niz chociażby trzepoczace na ramieniu ucho słoniowe. To nie jest żadne odkrycie.
Quinoa, czyli inaczej komosa ryżowa, zaliczana do tzw. pseudozboża (czyli rośliny wytwarzających bogate w skrobię nasiona, niebędących zbożami). Nie zawiera glutenu i okazało sie, że da sie ja zjesc bez gotowania, ale o tym uno momento. Ziarna Quinoa sa bogate w cynk, potas, magnez, żelazo, miedź, mangan, witaminy z grupy B oraz witaminę E. Cechują się obecnością wszystkich aminokwasów egzogennych, czyli takich, które nie są syntetyzowane w organizmie zwierzęcym i muszą być dostarczane w pożywieniu. Komosa ryżowa jest produktem wysokobiałkowym (czyli mamy duże szanse na "spacer farmera" z opona od Ursusa w ręce), niskokalorycznym. Mowiłam już, ze bezglutenowym? Mowiłam.
Zatem połączyłam sobie człowieka-chmurę z posiadaną quinoa i postanowiłam cos z nią zrobic. Najlepiej na surowo.
Okazało sie, że quinoa swietnie sie sprawdza w tej roli, pod warunkiem, że ją odpowiednio w tym celu przygotujemy. Kilka godzin namaczania w wodzie (najlepiej na noc), a potem pare przepłukiwan (acha, zanim zafundujemy komosie to cale SPA, nalezy ją porzadnie przepłukac pod biezącą woda, aby usunąć saponiny) i voila! Da sie jesc surową komose.
Przyszło mi do głowy, że w sumie to samo da sie zrobic z ryżem, ale nie bede sie teraz tym rozpraszac. Niewiele mi potrzeba, żebym zeszła z obranego myślowego kursu i zaczela dryfowac po grząskiej powierzchni swobodnych skojarzen.
Przepis na wielce kosmopolityczne kinła (doszly mnie sluchy, że w London Szity lokalsi sie zajadaja, az im sie kokardy trzesa). Musze przyznac, że jest bardzo dobre jako przystawka, oraz celem wprawienia gosci w zdumienie, a potem pisk zachwytu. W koncu chodzi o to, żeby sie  przestali z nas bezczelnie naigrywac, ze jemy trawe z mleczem!

1 kubek quinoa (namoczonej i kielkujacej***, badz ugotowanej)
1/4 kubka soku z limonki
1/4 kubka mirin, czyli japonskiego wina ryzowego. Jesli nie ma pod reka, a mam przeczucie ze NIE, to polecam dressing ryzowy, ktorego składnikiem jest wino)
2-3 łyzki oleju z macadamii, badz innego orzechowego, ewentualnie z oliwy. Ja wybralam orzechowy.
1 1/2 łyzeczki soli morskiej
1 1/2 podzielonego na czastki, czerwonego grejpfruta
3 "patyczki" selera, cienko pokrojonego
duza garść lisci miety
mala garść bazylii, porwanej na kawalki
1 mała cebula
1 duża garśc pokrojonych nerkowców
swiezo zmielony, czarny pieprz.

Jak widac, w przepisie wystepuje dużo garsci. Mozna używać własnych, badz posiłkowac się garsciami dzieci, sasiadow, kochankow, żon etc. Kogo tam macie na stanie)

W misce, mieszamy quinoa z sokiem z limonki, japonskim winem, olejem i sola. Odstawiamy na godzine, żeby smaki sie ze sobą "przegryzly". Potem dodajemy resztę składnikow i mieszamy.
Jesli nie zamierzacie serwować tego od razu, polecam nie dodawac orzechow. Dośc szybko zaczynają wchłaniac płyny i robia sie lekko gumiaste. Najlepiej dodać je tuz przed podaniem.
Tak przygotowana quinoa jest swietna rownież nastepnego dnia.
Mozna ja przeciez zabrać na silownię... ;)


P.S. Ide sie rzezbic. Co prawda "lato mineło, cycki sie schowają" (widzieliscie te przygnebioną zabę na Fejsie?), ale ja postanowiłam zmienic bojler w kaloryfer (rychło w czas!). Czyli robie brzuchy.. Czyli RZEZBE. Mitoraj brzuszny.
Bojler pojawia sie w wyniku nadmiaru bezy i niedomiaru bywania w silowni.
Ostatnio taka ze mnie weganka, jak z koziej dupy trąba. Zginę przez te bezę (pozdrawiam "Smaki Warszawy"). Ale z drugiej strony,  przynajmniej nie zaliczam sie do grona ortodoksyjnych wegan, gotowych zlinczowac każdego, kto ma na talerzu produkt odzwierzęcy.
Pare tygodniu temu przytrafiła mi sie taka historia; "nie mozemy promowac Twojego blogu na naszej stronie, gdyż w jednym z Twoich przepisow znalezlismy SER".
I juz kurna pod sciane! Ostrzelamy Cie pestkami z dyni! Prywatnie mam zupelnie niepoprawnie politycznie okreslenie na taki weganski zamordyzm, ale tu nie jestem zupelnie prywatnie, wiec sie zamknę. Chyba, ze zjecie ze mna kolację, to mi sie język rozwiaże;)

czwartek, 12 września 2013

"W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle"

Widac, że zbliża sie jesien (i listopad, co to trwa 100 lat..)
Nie tyle że deszcze niespokojne potargały mi sad, ale dlatego, że co blog kulinarny, to potykam sie o dynie. Dynia zaatakowała kulinarnych blogerów i nie odpuszcza. Zeby nie zostawać w tyle i nie wyłamywać sie z trendu, u mnie przepis na ciasto...kasztanowe! (bezgluten i "bezjaj"). Dlatego, że ja nie jestem żadnym blogerem. A juz na setke; nie jestem blogerem kulinarnym:)
(acha żeby nie poddawać sie tej niezdrowej propagandzie, ktora wszyscy sie chyba oczadzili. To nadal JEST lato. Tylko chwilowo odrobine pada! W lipcu TEZ pada :) )

Czego potrzeba?
250 g mąki kasztanowej
375 ml wody
50 g orzechów pecan, badz włoskich
50 g pinii
50 g rodzynek
2-3 łyżki dobrej oliwy z oliwek
odrobina soli
jedna gałązka swieżego rozmarynu
2-3 łyżki miodu lub syropu z agawy 

Co dalej?
Mąkę przesiewamy do miski, choc uprzedzam, że przesiewanie mąki kasztanowej to wrzód na tyłku.
Dodajemy wode i mieszamy, aż masa bedzie gładka.
Dodajemy oliwę, miód/agawę (tudziez jak spiewali Szczepcio i Tońcio -  "mNiód"),  sól oraz ok.3/4
z kazdej porcji bakalii (reszta przyda sie do posypania ciasta po wierzchu, tuż przed wstawieniem go do piekarnika).
Przy tej ilosci skladników dobrze spisuje się forma do tarty o srednicy ok 23-26cm.
Zdecydowanie polecam wyłożenie jej papierem do pieczenia, w przeciwnym razie wyjecie upieczonego ciasta, może doprowadzic do frustracji (wiem, bo NIE wyłożyłam papierem boków formy, a jedynie spód. Bez ostrego noża sie potem nie obyło).
Na przygotowaną forme przelewamy ciasto, na wierzch sypiemy reszte orzechow i rodzynek.
Pieczemy ok 25-30 minut w temp. 200C.

I teraz tak; ciasto jest swietne, gdy lekko cieple, ALE okazało się, ze wieczorem, po kilku godzinach leżakowania jest jeszcze lepsze! Warto zaczekac.
Acha, rozmaryn tam był (nie lubie rozmarynu, wiec podswiadomie go ignoruje. Ach ten Freud!:) ). Zatem ignorowanym rozmarynem posypujemy wierzch ciasta. Dla tych, ktorzy go jednak cenią i lubią, polecam posypac nim ciasto przed upieczeniem.

No, to byloby na tyle.
Zupy dyniowej nie przewiduje sie :)



P.S.
Owoce kasztana jadalnego oprócz unikalnego smaku, są również bardzo zdrowe. Zawierają witaminy B, E i K, wapno, magnez, potas, fosfor, żelazo, lecytynę oraz mają właściwości antyrakowe, mąka kasztanowa nie zawiera zaś glutenu.
Slodkawą w smaku mąke, można dodawac także do surowych deserów.


czwartek, 5 września 2013

Mesdames et Messieurs


Mesdames et Messieurs,
jesli zwab Was w to miejsce mój felieton w Kukbuk, a być może nawet okładka (ale przeciez, kto mnie na niej rozpozna? Nawet własna Babka raczej nie;) ) to muszę uprzedzić, ze na Fejsie dzieje sie więcej. Przynajmniej jeszcze przez kilka dni.
Facebook- górny, prawy dzynks.