środa, 13 listopada 2013

bezglut czekoladowo-pomaranczowy

 W oryginalnym przepisie z Primrose Bakery nie ma pomarańczy. Ponieważ traktuje przepisy dość umownie (cos jak Włosi traktuja sygnalizacje swietlna;) ) i bardziej jako inspiracja; dodałam do tego przepisu pomarańcze. Uważam, że swietnie pasuja do czekolady i przełamuja jej smak. Bo ja jednak nie jestem czekoladowa fanatyczka...

200g dobrej jakościowo, gorzkiej czekolady (70%), połamanej na małe kawałeczki
200g masła + troche do wysmarowania formy
4 duże jajka
1 duża pomarańcza
220g drobnego cukru. Ja użyłam Demarary cukier puder do posypania
okragła forma do pieczenia, ok 22cm srednicy.


Pomarancze obierz, podziel na czastki i zagotuj w syropie z cukru i wody. Gdy bedzie miękka, zblenduj, lub widelcem poprzyduszaj.
Rozpuść czekoladę i masło w kapieli wodnej, od czasu do czasu mieszając. W drugiej, wiekszej misce, ubij żółtka z połowa cukru. Gdy bedzie gotowe, dodaj lekko przestudzoną mase czekoladowo-maślaną, pulpe z pomaranczy i wszystko dobrze wymieszaj. Mi zrobiła sie lekka jajecznica, ale zupełnie sie tym nie przejęłam;)
Ubij białka, stopniowo dodajac pozostały cukier. Gdy piana bedzie juz sztywna, przełóż ja do pozostałych składników (czekolada, maslo, kogiel-mogiel), delikatnie wymieszaj i całość wylej do uprzednio przygotowanej, nasmarowanej masłem blachy.
Wstaw do nagrzanego do 180 C piekarnika i piecz przez ok 40 minut LUB tak długo, aż bedzie to konieczne. W moim przypadku konieczność rozlała sie w czasie sie, na ponad 70minut. Zasada jest taka jak zwykle; drewniany patyczek wchodzi do akcji.
Gdy ciasto jest upieczone, wyjmujemy je z formy (dajmy mu najpierw jakies 10 minut, żeby trochę 'okrzepło") i czekamy, aż zupełnie wystygnie.
Właściwie, to im dłużej stygnie, tym lepiej smakuje. To jest jedno z tych ciast, które jest najsmaczniejsze "dzien po":)


To ciasto jest lekko chrupiace z wierzchu, natomiast w środku ma kleista, wilgotną konsystencję. Jest świetne serwowane na zimno, bądz na ciepło. Albo z lodami. Można je po wierzchu posypac cukrem pudrem, lub gorzkim kakao.
Długo zachowuje swieżość (można je przechowywac w pojemniczku, w chłodnym miejscu, ale również zawiniete folią, w temperaturze pokojowej).







czwartek, 7 listopada 2013

Tekst zawiera lokowanie polskiej czcionki





Prawda jest taka, że ja chyba jednak nie powinnam gotować.
W trosce o najblizszych. Parafrazujac - "Kocham - nie gotuję". Mog
ę całować, moge zabawiać, mogę piec ciasto. Ale rece precz od kuchenki!
Oczywiste, że od czasu, gdy na rozgrzaną patelnie kładłam ca
ły kawalek słoniny w oczekiwaniu, że zrobią sie z tego skwarki(!), juz bezpowrotnie minęły (glównie dlatego, ze przestałam jadac słoninę)...jednak chyba tylko ja potrafię zwarzyc smietanę wzrokiem. Jak jakas cholerna zła macocha Sniezki! Paczę i pierdut! A sie podjarałam jak plonaca stodoła, że smietana i te sprawy! Acha, bo wyszło na to, ze - przynajmniej czasowo - nie jestem juz nawet weganką. Jestem wegetarianką again (tak samo jak znow jestm ruda. Jeszcze tylko brakuje, zebym utyła z 15 kilo i nawet nie potrzebuje specjalnego samochodu jaki mial Marty McFly). Są i tacy, ktorzy żyją nadzieją, ze zjem schabowego i karkówke.
I podobno salceson juz (?) nie ma włosów. Jakby to miało byc zachęta do jedzenia "Ojeju, nie ma wlosow, daj gryza. Mniamusne takie, ze szok!"
Poza tym, dotarło do mnie,
że nigdy nie uda mi sie zrobic weganskiej bezy. Kawiarnie tez mi nie pomagają "przepraszamy, ależ jest nam przykro, wrecz zaczniemy sie z żalu ciąć, ale chwilowo nie ma mleka sojowego". Jak nie ma? Co oznacza slowo "chwilowo"? Ze ktos na zapleczu doi soje? Co ja mam pic?! Mnie po mleku wzdyma i mogę jak cepelin unosic sie nad miastem. Mogę stanowic atrakcje turystyczna (pomijajac moj lek wysokosc). Mogę, ale nie chcę. Nie chcem, ale muszem.
Nie wierzę, gdy Nigella lubieznie zlizujac sos z łyżki, mowi, ze to łatwe. Zlizywanie owszem, ale zeby zlizać, trzeba najpierw zrobić. W mysl prostej zasady; zeby wyjac, trzeba wlozyc. Ja wkladam i wyjmuję jakas awangardowa wersje, cos rownie niezwyklego jak zwiazek Michale Jacksona i szympanasa Bubbles...A Nigella ma tam asystentow i własciwie sobie stoi i oblizuje tę łyżke. Ubrana we wlosy i obcisłą sukienke. How to be a domestic goddess?
Zatem skoncentruję sie na pisaniu i pieczeniu.Bo to mi wychodzi. I smutasiach, czyli smoothies, bo niezmiennie sa pyszne. I ceramice stolowej, bo sie nie moge oprzeć.
Druga sprawa, od miesięcy pozostaję pod silnym wrażeniem chłopaków z nowojorskiej cukierni Baked, stronnice ich książek mam już zaslinione i wytluszone paluchami. Z pieczolowitoscia neofity lajkuje rownież wszystkie ich instagramowe zdjęcia. Takie lizanie loda przez szybę. A przeciez wiemy, ze nijak nie da sie zrobić ich burbonowej tarty bez jajek. Albo innych. Cudow. Cukierniczych. Czy takie miękkie, sprężyste, o posmaku karmelizowanego masła i migdałów, rozpływajace się w ustach Financiers. Ocipiozy mozna dostać! Dawać mi tu jajka! I masło!
Poza tym bardzo sie ekscytuję na widok ksiażek cukierniczych dotyczących pieczenia (a Amazon moim panem jest..). Własciwie to się podniecam i aż iskrze. Więc co sobie będę odmawiac? I Wam?

Przy okazji; alternatywne hasło dla mnie "I fuck better than cook". Oczywiscie dla jasnosci - nie proszę nikogo o referencje;) Choć plakat chce miec.
Moze powinnam ten plakat dostać od kogos, kto wie, ze to prawda? Albo poprostu zwykle stołowal sie w kiepskich garkuchniach i nie ma porownania?;)
http://sopolish.pl/index.php?route=product%2Fproduct&manufacturer_id=86&product_id=1417
Wszelkie głosy, że jestem niewiarygodna i dopuszczam się zdardy żywieniowych idealów, spuszczam do sedesu. Nie zamierzam się tłumaczyć, bo mi się nie chce. Jak lubicie mnie czytać, to zapraszam. Będzie mi niezmiernie miło, ale nie wymagajcie, żebym się tłumaczyła, dlaczego nie pluję na McDonalds i dlaczego, o matko bosko ¿Por qué? & why oh why? w przespisie zamieszczonym w Kukbuku użyłam fasolki z puszki (Olu, to nie do Ciebie;) ) oraz nie oskubałam migdałów. Bo tak. Nadgrliwosć gorsza od faszyzmu.
Nic dziwnego, że nikt nie lubi wegan;) Do tego tematu jeszcze wrócę.

piątek, 13 września 2013

" S'ils n'ont pas de pain, qu'ils mangent de la brioche!". Albo KINłA niech żra! Kinła ma duzo bialka!

Własciwie to zaczęło sie od paczki quinoa zalegającej od paru miesięcy na półce w spizarni.
Kupiłam, bo podobała mi sie nazwa(!). "Jadam quinoa" brzmi tak eko-świadomie i od razu czuc zapach lepszego świata (zakladając, że wiemy jak to sie wymawia;) ). No w kazdym razie bardziej intrygujaco niż "jadłam pęczak na obiad";)
Przypomniałam sobie o niej zupełnie nieoczekiwanie, przygladając się w siłowni mezczyznie, któremu najwyrazniej, ktoś, gdzieś, kiedyś powiedział "stary mozesz byc kim zechcesz". I ten, z niewyjaśnionych przyczyn, postanowił zostac CHMURA. Nie wiem gdzie sie konczyło ramie, a zaczynał kark. Nie wspominając juz o głowie. W ogóle obserwacje na siłowni prowadzą moje myśli na manowce.
Wracając do naszych baranow, czyli kinła.
Ta prostą(?) metoda skojarzen dotarłam do mojego samotnego kinła. Kinła = duzo bialka. Dużo białka = miesnie maja pożywke = człowiek chmura. Badz człowiek-huba. Nie żebym chciala byc huba, ale nie ma sie co czarowac, miesnie SA niezbedne i wyglądają ładniej, niz chociażby trzepoczace na ramieniu ucho słoniowe. To nie jest żadne odkrycie.
Quinoa, czyli inaczej komosa ryżowa, zaliczana do tzw. pseudozboża (czyli rośliny wytwarzających bogate w skrobię nasiona, niebędących zbożami). Nie zawiera glutenu i okazało sie, że da sie ja zjesc bez gotowania, ale o tym uno momento. Ziarna Quinoa sa bogate w cynk, potas, magnez, żelazo, miedź, mangan, witaminy z grupy B oraz witaminę E. Cechują się obecnością wszystkich aminokwasów egzogennych, czyli takich, które nie są syntetyzowane w organizmie zwierzęcym i muszą być dostarczane w pożywieniu. Komosa ryżowa jest produktem wysokobiałkowym (czyli mamy duże szanse na "spacer farmera" z opona od Ursusa w ręce), niskokalorycznym. Mowiłam już, ze bezglutenowym? Mowiłam.
Zatem połączyłam sobie człowieka-chmurę z posiadaną quinoa i postanowiłam cos z nią zrobic. Najlepiej na surowo.
Okazało sie, że quinoa swietnie sie sprawdza w tej roli, pod warunkiem, że ją odpowiednio w tym celu przygotujemy. Kilka godzin namaczania w wodzie (najlepiej na noc), a potem pare przepłukiwan (acha, zanim zafundujemy komosie to cale SPA, nalezy ją porzadnie przepłukac pod biezącą woda, aby usunąć saponiny) i voila! Da sie jesc surową komose.
Przyszło mi do głowy, że w sumie to samo da sie zrobic z ryżem, ale nie bede sie teraz tym rozpraszac. Niewiele mi potrzeba, żebym zeszła z obranego myślowego kursu i zaczela dryfowac po grząskiej powierzchni swobodnych skojarzen.
Przepis na wielce kosmopolityczne kinła (doszly mnie sluchy, że w London Szity lokalsi sie zajadaja, az im sie kokardy trzesa). Musze przyznac, że jest bardzo dobre jako przystawka, oraz celem wprawienia gosci w zdumienie, a potem pisk zachwytu. W koncu chodzi o to, żeby sie  przestali z nas bezczelnie naigrywac, ze jemy trawe z mleczem!

1 kubek quinoa (namoczonej i kielkujacej***, badz ugotowanej)
1/4 kubka soku z limonki
1/4 kubka mirin, czyli japonskiego wina ryzowego. Jesli nie ma pod reka, a mam przeczucie ze NIE, to polecam dressing ryzowy, ktorego składnikiem jest wino)
2-3 łyzki oleju z macadamii, badz innego orzechowego, ewentualnie z oliwy. Ja wybralam orzechowy.
1 1/2 łyzeczki soli morskiej
1 1/2 podzielonego na czastki, czerwonego grejpfruta
3 "patyczki" selera, cienko pokrojonego
duza garść lisci miety
mala garść bazylii, porwanej na kawalki
1 mała cebula
1 duża garśc pokrojonych nerkowców
swiezo zmielony, czarny pieprz.

Jak widac, w przepisie wystepuje dużo garsci. Mozna używać własnych, badz posiłkowac się garsciami dzieci, sasiadow, kochankow, żon etc. Kogo tam macie na stanie)

W misce, mieszamy quinoa z sokiem z limonki, japonskim winem, olejem i sola. Odstawiamy na godzine, żeby smaki sie ze sobą "przegryzly". Potem dodajemy resztę składnikow i mieszamy.
Jesli nie zamierzacie serwować tego od razu, polecam nie dodawac orzechow. Dośc szybko zaczynają wchłaniac płyny i robia sie lekko gumiaste. Najlepiej dodać je tuz przed podaniem.
Tak przygotowana quinoa jest swietna rownież nastepnego dnia.
Mozna ja przeciez zabrać na silownię... ;)


P.S. Ide sie rzezbic. Co prawda "lato mineło, cycki sie schowają" (widzieliscie te przygnebioną zabę na Fejsie?), ale ja postanowiłam zmienic bojler w kaloryfer (rychło w czas!). Czyli robie brzuchy.. Czyli RZEZBE. Mitoraj brzuszny.
Bojler pojawia sie w wyniku nadmiaru bezy i niedomiaru bywania w silowni.
Ostatnio taka ze mnie weganka, jak z koziej dupy trąba. Zginę przez te bezę (pozdrawiam "Smaki Warszawy"). Ale z drugiej strony,  przynajmniej nie zaliczam sie do grona ortodoksyjnych wegan, gotowych zlinczowac każdego, kto ma na talerzu produkt odzwierzęcy.
Pare tygodniu temu przytrafiła mi sie taka historia; "nie mozemy promowac Twojego blogu na naszej stronie, gdyż w jednym z Twoich przepisow znalezlismy SER".
I juz kurna pod sciane! Ostrzelamy Cie pestkami z dyni! Prywatnie mam zupelnie niepoprawnie politycznie okreslenie na taki weganski zamordyzm, ale tu nie jestem zupelnie prywatnie, wiec sie zamknę. Chyba, ze zjecie ze mna kolację, to mi sie język rozwiaże;)

czwartek, 12 września 2013

"W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle"

Widac, że zbliża sie jesien (i listopad, co to trwa 100 lat..)
Nie tyle że deszcze niespokojne potargały mi sad, ale dlatego, że co blog kulinarny, to potykam sie o dynie. Dynia zaatakowała kulinarnych blogerów i nie odpuszcza. Zeby nie zostawać w tyle i nie wyłamywać sie z trendu, u mnie przepis na ciasto...kasztanowe! (bezgluten i "bezjaj"). Dlatego, że ja nie jestem żadnym blogerem. A juz na setke; nie jestem blogerem kulinarnym:)
(acha żeby nie poddawać sie tej niezdrowej propagandzie, ktora wszyscy sie chyba oczadzili. To nadal JEST lato. Tylko chwilowo odrobine pada! W lipcu TEZ pada :) )

Czego potrzeba?
250 g mąki kasztanowej
375 ml wody
50 g orzechów pecan, badz włoskich
50 g pinii
50 g rodzynek
2-3 łyżki dobrej oliwy z oliwek
odrobina soli
jedna gałązka swieżego rozmarynu
2-3 łyżki miodu lub syropu z agawy 

Co dalej?
Mąkę przesiewamy do miski, choc uprzedzam, że przesiewanie mąki kasztanowej to wrzód na tyłku.
Dodajemy wode i mieszamy, aż masa bedzie gładka.
Dodajemy oliwę, miód/agawę (tudziez jak spiewali Szczepcio i Tońcio -  "mNiód"),  sól oraz ok.3/4
z kazdej porcji bakalii (reszta przyda sie do posypania ciasta po wierzchu, tuż przed wstawieniem go do piekarnika).
Przy tej ilosci skladników dobrze spisuje się forma do tarty o srednicy ok 23-26cm.
Zdecydowanie polecam wyłożenie jej papierem do pieczenia, w przeciwnym razie wyjecie upieczonego ciasta, może doprowadzic do frustracji (wiem, bo NIE wyłożyłam papierem boków formy, a jedynie spód. Bez ostrego noża sie potem nie obyło).
Na przygotowaną forme przelewamy ciasto, na wierzch sypiemy reszte orzechow i rodzynek.
Pieczemy ok 25-30 minut w temp. 200C.

I teraz tak; ciasto jest swietne, gdy lekko cieple, ALE okazało się, ze wieczorem, po kilku godzinach leżakowania jest jeszcze lepsze! Warto zaczekac.
Acha, rozmaryn tam był (nie lubie rozmarynu, wiec podswiadomie go ignoruje. Ach ten Freud!:) ). Zatem ignorowanym rozmarynem posypujemy wierzch ciasta. Dla tych, ktorzy go jednak cenią i lubią, polecam posypac nim ciasto przed upieczeniem.

No, to byloby na tyle.
Zupy dyniowej nie przewiduje sie :)



P.S.
Owoce kasztana jadalnego oprócz unikalnego smaku, są również bardzo zdrowe. Zawierają witaminy B, E i K, wapno, magnez, potas, fosfor, żelazo, lecytynę oraz mają właściwości antyrakowe, mąka kasztanowa nie zawiera zaś glutenu.
Slodkawą w smaku mąke, można dodawac także do surowych deserów.


czwartek, 5 września 2013

Mesdames et Messieurs


Mesdames et Messieurs,
jesli zwab Was w to miejsce mój felieton w Kukbuk, a być może nawet okładka (ale przeciez, kto mnie na niej rozpozna? Nawet własna Babka raczej nie;) ) to muszę uprzedzić, ze na Fejsie dzieje sie więcej. Przynajmniej jeszcze przez kilka dni.
Facebook- górny, prawy dzynks.







wtorek, 27 sierpnia 2013

P-repare to M-eet S-atan

 To wlasciwie miał byc wpis dotyczacy mleka, osteoporozy i skuteczności lobby ambitnych mleczarzy, ale...


wyobraz sobie, że jestes jak James Bond w Casino Royale...dobra! nie rozpedzaj sie! NIE TEN, który w towarzystwie połnagich dupeczek, z ustami jak pontony, wynurza sie z błekitnych morskich fal. Ja mam na mysli Bonda z własna goła dupą, przywiązaną do krzesła.
I dostajesz łomot, takim powiazanym w wielkie supły sznurem. Dla złapania chwili oddechu masz  kopa w brzuch (istnieje teoria, jakoby niemożnością było odczuwanie bólu jednocześnie z dwóch róznych zródeł). Napiernicza Cię tez doł pleców, masz łeb jest jak balon, a kazdy ruch sprawia ból.
Zanim Cię tam posadzili, przez kilka dni - zwykle dwa, do czterech, byłes podłączony do prądu, dzięki temu doswiadczyłes już tych cudnych stanów emocjonalnych, na czele z gwałtownym spadkiem nastroju, lękami, wybuchami gniewu i agresji. Nie mogłes tego kontrolowac, bowiem (niespodzianka!) te dzynksy odpowiadające z nateżęnie prądu, byly poza Twoim zasiegiem...I wiesz, że NIC nie możesz z tym zrobic!!
Poza tym, że chcesz odgryzć komuś glowę. Na wysokości kolan.


PARADOKSALNIE, chcesz też, żeby ktoś Cie przytulił (wiem, bez glowy do wysokosci kolan, to moze byc niełatwe), dał wielki słoik Nutelli (duzy taki, tak z 5 kilo) z bezą i powiedział, że jesteś przystojny (nawet jesli czasowo juz NIE jestes, nawet z pryszczami na czole, klatą obolałą i napuchnietą, jakbyś sie połozył na gniezdzie os. Nie mowiąc juz o włosach. Twoje włosy - o te, to dopiero są dobre! Twoje włosy postanowiły właśnie zaznac swobody i wyrwac się (!) na swoisty Woodstock. Love & peace. Sex, drugs and rock'n'roll. Bez "sex i drugs". Bo kto by Cie chciał, takiego POD PRADEM?!).
No, a potem siadasz z tym gołym tylkiem na krzesle i sie zaczyna. Rzeź niewiniątek. W przerwie miedzy jednym uderzeniem, a drugim próbujesz jak Bond, zapodac sobie jakis zastrzyk, pigułke, cokolwiek, co przywroci Cie do życia. Sek w tym, ze żadna cholerna Miss Moneypenny NIE siedzi po drugiej stronie Twojego nadajnika i nie ulży w cierpieniu! Radz sobie sam, parówo! 
I znow sznurem po dupsku!
I jak? Wyobraziłes sobie?
TAK ma wiekszosc kobiet. Co miesiac.
Więc sie dokształc, przestan byc  szowinistycznym dupkiem, rechoczącym prostacko na slowo "PMS". To nie jest żadna babska histeria, ani zabawny temat, idealny do poklepywania sie po plecach (przynajmniej nie w gronie kobiet. Ale żeby było jasne; MY, babki MOZEMY sobie żartowac, bo to nasze hormony napierdalaja nam na łby. Ale NASZe. MY rozumiemy ;)
Zatem wez się chlopie ogarnij, nie rób scen, nie strzelaj focha i nie pytaj z mina znudzonego basseta "czy TO mozna jakos kontrolowac?" (rownie dobrze mozesz stanac z plastikowym wiaderkiem, probując zlapac w nie fale Tsunami. Lepiej spieprzaj, albo naucz sie nurkowac. Fala szybko minie, ale jesli bedziesz probował stanąć z do walki, to możesz...zostac zamkniety w szafie. Sasiadka moze skonstruowac bombe i podlożyc Ci na wycieraczke, możesz zostac zaatakowany pistoletem zrobionym...z galęzi. Mozesz miec całkowicie przesrane. W skrajnym przypadku, mozesz stracic miłość swojego zycia, bo Ci sie zdawało, ze ona Cie juz nie kocha, tylko woli jakiegos Latynosa, albo Daniela Craiga (moze dlatego, ze Daniel NIE pyta "yyy, ten no..yyy tego...czy TO mozna jakos kontrolowac?" ;). Moze nie pyta, bo jest na ekranie monitora/telewizora. Moze normalnie bylby wstrzasniety, nie zmieszany. Może to, a może tamto. Wiec sie obrażasz i idziesz w dupu. Ale to NIE jest TEN rodzaj wspomnianej wyzej "ucieczki". Fochy, to NASZA specjalnosc. To jakby wkurzonemu niedzwiedziowi zamachać łososiem przed pyskiem. I zwiac. Razem z łososiem.


      Zatem TY sie skoncentruj na ratowaniu swojego życia. Poprostu zamilknij i przeczekaj. Możesz udawać martwego;) Jest tez pare niezbedne zwrotow i wyrazen:
"slicznie wygladąsz w tym powyciaganym, starym dresie", "uwielbiam kobiety, którym tak dopisuje apetyt", "ostatnio bardzo schudłas" oraz "twoja cera wręcz promienieje". 
Kluczowym moze byc "uwielbiam takie asertywne, zdecydowanie wyrażajace swoje zdanie dziewczyny!" a także "Monica Bellucci? Do pięt ci nie dorasta!".
WIEM, to NIE jest żaden fun. Juz przyjemniejsze jest wyrywanie sobie paznokci, ale to MINIE. A paznokcie moge juz nie odrosnąc takie ładne;)  )
Warto się zastanowić, prawda? Zawsze możesz uciec na pare dni, ale jesli nie uciekleś, bo akurat ogladałeś mecz/ serial /rozkładowke Playboya, jarałes jointa, byłeś na pępkowym u kolegi (zupełnie jakby to KOLEGA URODZIł), to na miłość boską, zamknij paszczę, przestań sie głupio szczerzyc i przynieś mi te pieprzoną bezę, chałwę, nutellę, wafelki, szarlotkę, ogorki konserwowe KOZACKIE, beze! I BEZE! Teraz!NOW! I wróc proszę za kilka dni. To bowiem tylko chwilowe zaburzenie samokontroli, często jednorazowe. Gdy przeminie, człowiek znów staje się łagodny, odpowiedzialny, uroczy.
Od 1992 roku PMS figuruje w ICD-10, czyli oficjalnej międzynarodowej klasyfikacji chorób. CHOROB.

P.S. wspominalam o bezie? Z MALINAMI!
P.S. czy wolałybysmy, żeby Matka Natura poprostu wysyłała do nas sms, z wiadomościa 
"Elo! W tym miesiacu nie jestes w ciaży. Do zobaczenia za 28 dni"? Och, oczywiscie!


To własciwie miał byc wpis dotyczacy mleka, osteoporozy i skuteczności lobby ambitnych mleczarzy...(tego samego lobby, z powodu, ktorego istnieje przepis, że nazwą "mleko" można opatrzyć tylko i wyłącznie produkt zwierzęcy. I ze TYLKO dzieki niemu nie łamia nam sie kości. No i mleko podobno łagodzi objawy PMS...). 
Miał byc, ale wyszło jak widac.
Przyznam jednak, ze reklama zabawna:)


czwartek, 15 sierpnia 2013

RAW tarta z musem czekoladowym



Zostało mi troche masy po brownies, pomyslałam jednak, ze zrobienie zwykłego czekoladowego smutasia, to jednak słaby kreatywny wyczyn. W sensie, że majtek przez glowe z ekscytacji nikt nie sciagnie;)  Podniosłam poprzeczke...i zrobiłam tarte z musem czekoladowym i owocami!
Majty leciały jak kormorany. Kluczem, sznurem, czy czym tak kormorany lataja.. :)

Spod, czyli "ciasto"
1/2 kubeczka migdałow
1/2 kubeczka orzechow macadamia
1/2 kubeczka wiorkow kokosowych
1 lyzeczka skorki z limonki
1 lyzeczka soku z limonki
troche soli morskiej
1/2 kubeczka rodzynek

Mus
1/2 kubeczka orzechow włoskich
1 duzy dojrzały banan
1 łyżeczka soku z cytryny
2 lyzki oleju kokosowego
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1 laska wanilii
odrobina soli morskiej (do smaku)
3 lyzki surowego kakao
1 male awokado
agawa do smaku (opcjonalnie)

Owoce: do wyboru, do koloru!


Miksujemy migdały, wiórki kokosowe, skorke z limonki i sól w malakserze, tak dlugo aż orzechy beda przypominac kiepsko zmieloną mąkę, czyli bardzo drobno.
Dodajemy rodzynki oraz sok z limonki i miksujemy do czasu, aż masa zacznie przypominac kruszonkę. Taka lekko lepiacą kruszonke:)
Przekladamy masę do foremki (ja użyłam takiej o srednicy 17cm. Najlepsze są te, w ktorych mozna zdjąc boki, cos jak tortownica) i wylepiamy foremke dokładnie i precyzjnie - pamietajac o bokach!
Taka wylepioną foremkę wstawiamy na ok 4 godziny do lodowki, bądz na 2 do zamrażalnika.
Robimy mus
wszystkie składniki mieszamy w makalserze.
Spodziewaliscie sie czegos więcej?:)





Po wyjęciu ciasta z lodowki/zamrażalnika wylewamy mus cienką warstwa na spod foremki. Cienką, poniewaz tu główną rolę odgrywają owoce. Ale też nie na tyle cienką, zeby trzeba bylo jej ze swiecą szukac :)
Na tak przygotowanym ciescie ukladamy owoce i jesli chcemy, polewamy sokiem z limonki zmieszanym poł na pol z syropem z agawy.

W zastepstwie mozna użyc:
zamiast orzechów macadamia - dodatkowa porce migdałow.
zamiast macadamii i migdałow - nerkowce, makę migdałową
zamiast rodzynek - daktyle
żeby było mniej kalorycznie -  jedną częsc orzechów mozna zastapic platkami owsianymi
żeby w ogóle nie bylo orzechow (jesli ktos ma alergię, czy zle sie po nich czuje)  - polecam ziarna slonecznika i dyni.